Człowiek i my…kocio – psia perspektywa…

Tekst
Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nasze czworonogi|Nowy Blog|Zwierzeta bieszczadzkie

Za nami święta. Bez względu na zwyczaje, wierzenia religijne i nawyki, większość znanych mi ludzi z naszego kręgu kulturowego korzysta co najmniej z czasu wolnego wyznaczonego przez te święta.
A skoro przy kulturze i tradycji jesteśmy, to jedna z nich mówi o zwierzętach, które w wigilijną noc przemawiają do ludzi ludzkim właśnie głosem. Szczerze mówiąc nie wiem, skąd ta tradycja się wzięła, czy z czasów pogańskich, czy z tradycji chrześcijańskiej, choć powątpiewam. Z czystego lenistwa nie sięgam po dane antropologiczne. Intuicyjnie wyczuwam, że już przed wiekami, zima była czasem odpoczynku, regeneracji po ciężkim lecie, zbiorach, pracy w polu i jesiennym wekowaniu zapasów. Był to więc czas, gdzie człowiek mógł się swobodnie pochylić nad drugim. A że udomowione już zwierzęta garnęły się do ognia i ludzi w poszukiwaniu ciepła, strawy i odrobiny serdeczności, trudno byłoby człowiekowi ich nie zauważyć. A skoro już je widział, to chciał więcej i szczerzej z nimi rozmawiać a przynajmniej poznać je bliżej. Być może pracowały dla niego, stróżowały jego dobytek, informowały o nadchodzącym niebezpieczeństwie, o zbliżających się drapieżnikach. Niektóre ciągnęły sanie, inne polowały wykorzystując swe wrodzone, atawistyczne instynkty.
Niektórych psich, kocich zachowań ludzie mogli nie rozumieć a wigilia – czas pojednania, serdeczności i miłości mógł wszystkich do siebie zbliżyć. Dzisiaj wiemy, że zwierzęta wszystkie bez wyjątku mówią. Nie ma też problemu abyśmy się z nimi komunikowali na poziomie choćby behawioralnym lub odrobinę wyżej wspinając się w komunikacji i na płaszczyźnie energetycznej próbując wysyłać i odbierać komunikaty zwierząt czy to dzikich czy to oswojonych.



Od kilku lat uczę się rozumieć zwierzaki, które zamieszkały ze mną w Dolistowiu. Nie jest to wcale takie łatwe ale jeszcze trudniejsze jest pogodzenie potrzeb zwierząt i ludzi. A najbardziej zagmatwane jest to kiedy udaje mi się poznać niektóre z najskrytszych tajemnic psiego czy kociego umysłu, okazuje się, że stoją one w całkowitej sprzeczności do praw i przepisów, które wymyślił człowiek oraz do historii ewolucji jednych i drugich. Od dłuższego czasu noszę w sobie kilka dylematów moralnych dotyczących zwłaszcza psów.
Z kotami jest prościej, choć może nie dla każdego. Ewolucyjnie rzecz ujmując udomowionym kotom jest bardzo blisko do ich dzikich krewniaków: tygrysów, lampartów, lwów i innych dzikich kuzynów. Zachowują się podobnie, mają te same instynkty, potrzeby i zachowania. Jedyne co je różni to fakt, że zostały zamknięte w malutkich ciałkach i zaufały człowiekowi, który zapewnia im niekiedy schronienie i jedzenie w zamian za odebranie im części wolności, o którą sam człowiek tak mocno w życiu zabiega. Zapewnienie tej ostatniej potrzeby – jedzenia, jest z pozoru wbrew naturze. Bo kto nie widział malutkiego kotka uczącego się polować czy to na kłębek wełny, piórko czy szeleszczący papier? Jest to uroczy widok, ale trzeba pamiętać, że gdy kot dorośnie, miejsce piórka czy innych zabawek wypełnią myszy, krety, ptaki czy inne gryzonie. Zauważyłam, że wielu z nas tej świadomości nie posiada.



Widzę często osoby, które zachwycają się pięknymi, zdrowymi kotkami tulącymi się do ludzi, mruczącymi i bardzo towarzyskimi. Zachwyt nie maleje gdy obserwują je na łące, gdy te gonią mysz. Jednak dość szybko ekscytacja ustępuje przerażeniu, niekiedy obrzydzeniu, gdy ktoś widzi scenę samego polowania. Oszczędzając teraz anatomicznych szczegółów takiej scenerii, powiem jedynie, że takie polowanie potrafi być bardzo drastyczne, nie oszczędzając przedłużonych cierpień swojej ofierze. Poznałam ludzi, którzy z powodu braku akceptacji tego stanu rzeczy, kotów nie chcą mieć i takich, którzy „nakłonili” swoje koty do wegetariańskiego jedzenia. Ponoć koty są bardziej mięsożerne, niż choćby psy, ale nie o preferencjach żywieniowych zwierzaków chcę teraz pisać. Bardziej o tym, że zdarzyło mi się widzieć osoby, które z przerażeniem graniczącym z obrzydzeniem obserwowali polowanie kota na mysz. I gdy obrazek ten nie pokrywał się ani trochę z tym znanym z popularnych bajek dla dzieci, natychmiast zaczęły do kota a niekiedy kotów w ogóle czuć awersję i wstręt. Nie przeszkadzało to jednak im pójść tego samego dnia do restauracji i zamówić na obiad gulasz wołowy.


Gdy sama jestem świadkiem takiego polowania, akceptuję ten stan rzeczy, choć jest mi smutno gdy wczuwam się w ofiarę zabaw kocich. Anatomiczne szczegóły umierania w wyniku dzikiego polowania nie należą również do najpiękniejszych. Śmierć jednak częściowo jest wpisana w życie na ziemi a żyjąc na wsi, doświadczam jej na każdym kroku. Mogę oczywiście zmieniać obyczaje swoich kotów, mogę „nakłaniać” je do zmiany swych kocich zachowań na „domowe”. Mogę robić tak, aby poczuć się lepiej ze sobą samą i z moim poczuciem winy. Pytanie tylko czy chcę aż tak ingerować w ich świat? Społecznie rzecz ujmując, kotom wybacza się więcej. Na wsiach uznając myszy za szkodniki, polujące działania kotów uznaje się za bardzo pożyteczne. Poza tym zauważyłam, że im ofiara jest mniejsza, tym łatwiej ludziom ją zaakceptować. Kto zastanawia się nad śmiercią muchy czy pszczoły albo milionów dżdżownic czy chrabąszczy?

Jednak gdy przesuniemy swoją uwagę na większe zwierzaki choćby psy, problem wydaje się być wyraźniejszy. Większość psów była i jest myśliwska i w takie instynkty wyposażyła je Gaja aby te poradziły sobie w naturze. W wyniku egoistycznych działań ludzkich, stworzone zostały rasy stróżujące, pasterskie, „kanapowe” i „torebkowe”. Z wiadomych przyczyn cieszą się większą popularnością i miłością. Rozumiem to i mnie samej też jest milej obcować z miłym, towarzyskim psem, kochającym dzieci i zaganiającym zagubionych członków rodziny podczas spaceru. Gdy człowiek nie umie, przynajmniej pies pojedna rodzinę. Jednak wiele psów posiadających w sobie instynkt myśliwego tylko czeka na okazję, aby móc gonić swoją ofiarę. W mieście są to niewinne zabawki zakupione w sklepie zoologicznym, torebka powiewająca na wietrze albo co najwyżej ptaki czy bezpański kot. Na wsiach, w lesie pojawić się mogą kury, zające, lisy a nawet łanie, sarny czy jelenie.


I tu zaczyna się problem. Oczywiście można a nawet jak się okazuje trzeba tak wyszkolić psa, aby nie polował na dzikie zwierzęta w lesie. Nawet jeden z przepisów tego strzegących mówi o „uporczywym i złośliwym nękaniu dzikiej zwierzyny” przez psy niedopilnowane z kolei przez właścicieli. Oczywiście warto byłoby się zastanowić nad logicznością tego stwierdzenia, bo psy niczego nie robią uporczywie ani tym bardziej złośliwie. A człowiek jak najbardziej. W tym samym lesie w majestacie prawa zabijane są w zależności od regionu kraju: sarny, łanie, łosie, dziki, jelenie i wiele innych zwierząt. Tuż niedaleko za naszą wschodnią i południową granicą nadal strzela się do wilków. Części tych zwierząt to trofea. Większość trafia na stół bynajmniej nie wygłodzonych ludzi, którzy chcą wyżywić swoją rodzinę. Trafia tam, bo akurat albo jest moda na takie jedzenie albo dotychczasowy trend i badania mówią, że dziczyzna jest najzdrowsza i nie jest naszpikowana antybiotykami czy hormonami wzrostu. Dużo w tym prawdy. Tylko warto pamiętać, że wołowina kiedyś była krową, cielęcina młodą krówką z długimi rzęsami, wieprzowina kilka lat hodowaną świnią itd. A mięso jako takie nie jest mięsem, ale zabitym zwierzęciem. A my jako ludzie o pozornie wysokiej świadomości, nie musimy zabijać aby przeżyć, choć słuchając niektórych myśliwych – ludzi, stwierdzam, że ich atawistyczne potrzeby polowania są często silniejsze, niż te wykształcone u naszych psów i kotów. O masowych hodowlach, które produkują takie mięso chyba przypominać nie trzeba. Te istniejące na całym świecie obozy koncentracyjne dla zwierząt powinny bezwzględnie zniknąć z tego świata. Czy pisząc te słowa chcę powiedzieć, że nikt na ziemi nie ma prawa do jedzenia mięsa? Nie, bez względu na to, że ja sama życzyłabym sobie takiego świata. Każdy ma jednak swoją drogę i swoje przemyślenia na ten temat. Jeśli mając świadomość zabijania cudzymi rękoma albo swoimi, ktoś czuje się z tym dobrze i ma uzasadnienie takiego stylu życia, to jego wybór. Czuję się jednak w obowiązku podzielić z Wami i swoimi spostrzeżeniami…
Miałam przez wiele lat taką utopijną teorię. Uważałam, że my ludzie możemy jeść mięso, ale tylko wyłącznie, jeśli sami je upolujemy albo zabijemy a wcześniej wyhodujemy. Byłam przekonana, że w ten sposób dokona się naturalna selekcja myśliwych i wegetarian, którzy nie będą potrafili zabić aby zjeść. Ilu mężczyzn potrafi zabić karpia na wigilię? A gdyby to była koza albo jagnię? Na świecie jest jednak inaczej. Każdy chce mieć czyste ręce. Dlatego sklepy wypełnione są poćwiartowanymi już zwierzętami, kawałkami mięsa, które nazwaliśmy inaczej, aby wyprzeć poczucie winy spowodowane zabijaniem. I to nie jest w porządku. Są jeszcze plemiona, które tak, jak ich przodkowie polują nosząc w sobie „kodeks honorowy”. Afrykańscy wojownicy łączą się ze światem duchów i przywołują stado antylop prosząc aby kilka z nich poświęciło swoje życie dla ich rodziny. Przed ich zabiciem, dziękują im za tę ofiarę. Podobnie robią niektóre plemiona Indian i kilka innych ludów pasterskich. Nie zabijają „na zapas” jak to robi przemysł spożywczy w naszej kulturze ćwiartując, przechowując, oczyszczając a potem wyrzucając nadmiar. Bo przecież żyjemy w nadmiarze.
Czy to koty czy psy, mam świadomość, że kupując tym zwierzętom gotową karmę choćby suchą, cudzymi rękoma zabijam inne zwierzęta aby moje mogły zjeść. To nieistotne, że w karmach znajdują się zmielone pazury, skóry i odpady mięsne, a nie czyste mięso. Istotne jest to, że były to istoty żywe, czujące, które w wyniku rosnącego zapotrzebowania milionów właścicieli psów, należy wykarmić a w tym celu zabija się kolejne zwierzęta. Analizując kiedyś skład karm sprzedawanych w Europie, dotarłam również do informacji, z której wynikało, że do karm trafiają również ofiary kotów i psów (schorowanych). Co jest lepsze dla świata?
Nie jem mięsa, nie zabijam dla siebie ale robię to pośrednio dla swoich zwierzaków. I choćby nie wiem jak bardzo przetworzona karma nie przypominała prawdziwego zwierzęcia, to wystarczy świadomość, że ja to wiem….

Gdy wsłuchuję się w głosy hartów, ogarów, wyżłów, terierów, jamników, rodezjanów i wielu kundli słyszę ich pragnienie: „chcemy polować”. Gdy pochylam się nad owczarkami i widzę tęsknotę za stadem i pytanie „gdzie są te moje owieczki, których mam pilnować?”
Słuchając wielu ludzi, słyszę głosy „muszę zdobyć mięso na święta”. Słuchając myśliwych biegających ze strzelbą po lesie, słyszę ich przyspieszoną akcję serca, wyczuwam ich pot przemieszany z adrenaliną i atawistycznym podnieceniem i czuję ich złość z powodu rosnącej konkurencji myśliwych innego gatunku. To wg nich krwiożercze, bezpańskie psy polujące tak jak oni na łanie.
No i mamy konflikt interesów.
Życzę sobie w Nowym Roku aby ludzie w miejsce polowania zaczęli więcej stróżować i to nie dobytek własny ale siebie samych i bliskich. I nie o kontrolę mi chodzi, ale o czystą miłość, dbałość o drugiego człowieka i jego potrzeby. Tyle na początek.

Z życzeniami wielu owocnych rozmów ludzi ze „swymi” zwierzętami, rozmów o wolności jednych i drugich.
W dysonansie poznawczym pozostając…..
pozdrawiam wszystkich styczniowo…

Bosonoga z Doliny Sanu Edzia, styczeń 2018r.

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
Stój! Kontrola!
Następny wpis
Sylwestrowa amunicja