Stój! Kontrola!

Tekst
Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nowy Blog

Dzisiaj będzie nieco z przymrużeniem oka a nawet dwojga oczu
Całkiem niedawno wróciliśmy z Pavlem z naszego pierwszego urlopu, który trwał nieco więcej, niż 9 dni. W sumie 11 dni poza domem. To w naszym przypadku ogromny sukces. Co nas do tego skłoniło? Otóż przeświadczenie, że chyba na niego zwyczajnie zasługujemy, że czas zmienić nieco klimat i w obliczu szarej i odrobinę melancholijnej, mokrej, bieszczadzkiej jesieni, powędrować bliżej równika i tam gdzie słońce, woda i góry w jednym. Tym razem nie była to sztuka przetrwania w zaśnieżonych górach ukraińskich, ani zmaganie się z lodem na stokach w Tatrach. Zamiarem był zwyczajny odpoczynek i nieco zwiedzania. Wybór miejsca nie był zbyt oryginalny jak na mieszkańców Europy Wschodniej w listopadzie wyjeżdżających …Kanary na Atlantyku. Naszym oczywistym kryterium wyboru była ciemność. Kanaryjska ciemność  (znana Pavlowi) zwłaszcza na La Palmie była dla nas wysoce satysfakcjonująca.  Archipelag niezbyt daleko, ale na tyle oddalony, że afrykańskie piaski i marokańskie klimaty mieszają się z europejskimi tworząc barwny miraż.
Teraz nie będę pisała jeszcze o naszej podróży, choć była bardzo miła i elektryzująca.
Chcę jednak poruszyć pewną drażliwą dla mnie kwestię. Otóż w czasie naszych przelotów (poza lotami międzynarodowymi), wydarzyło się kilka scen mącących delikatnie moje poczucie wolności i bezpieczeństwa. (choć to drugie miało być raczej chronione).
Kilkakrotnie mieliśmy okazję latać między wyspami Kanaryjskimi lokalnymi liniami. Posiadają one małe samoloty śmigłowe lub tradycyjne mieszczące maksymalnie 50 osób na pokładzie, choć ani razu nie pamiętam kompletu pasażerów. Czułam się w nich dość osobliwie. Trochę jak w taksówce albo pociągu intercity relacji Kraków – Warszawa. Jeszcze gdy samolot kołował na płycie lotniska, stewardessa w pośpiechu pokazywała procedurę bezpieczeństwa co jakiś czas przytrzymując się schowków bagażowych aby nie upaść. Muszę przyznać, że dziewczęta robiły to za każdym razem z gracją i zwinnością. Miejsca w samolocie małe i wąskie, przejścia podobnie. Zaraz po starcie a raczej już w jego trakcie włączana była relaksująca muzyka, zazwyczaj jakiś jazz w klimatach ścieżek dźwiękowych z filmów Woodego Allena – Billy Holiday czy Diana Krall. Czułam się więc jak w domu.
Na tle klimatycznej muzyki, rozbrzmiewał gwar rozmów. Zazwyczaj królował język hiszpański. Poza jednym lotem, nie spotykaliśmy turystów. Raczej tymi PKP samolocikami podróżowali mieszkańcy wysp.
Dwukrotnie w międzylądowaniu na Teneryfie wzbudziłam podejrzenie a conajmniej zainteresowanie służb lotniska i podczas odprawy, byłam kierowana do kontroli osobistej. Pierwsza taka kontrola mnie zaskoczyła. Dlaczego? Bo byłam przekonana, że bramka wykrywająca metal, zarejestrowała kolczyki, których nie zdążyłam zdjąć i to pewnie spowodowało problem. Wyjaśniłam to werbalnie pracownikom lotniska a dodatkowo posłałam im swój uśmiech. Zakładałam naiwnie, że odrobina serdeczności rozładuje narastającą napiętą atmosferę. Kobieta o surowej twarzy (napiętej wprost proporcjonalnie do ciężkiej aury wokół), bez cienia uśmiechu, skierowała mnie mimo wszystko na bok do swego kolegi. A ten wykonał na moim ciele oraz bagażu podręcznym test antynarkotykowy (czy też szerzej rzecz ujmując – test na obecność zakazanych substancji chemicznych w sobie i na sobie potencjalnie przemycanych). Wyciąganie dłoni do przodu skojarzyło mi się z aktem poddańczym a wyobraźnia podpowiedziała mi spadające na nadgarstki kajdanki. Zamiast jednak kajdanek, w rękach celnika pojawił się papierek lakmusowy, który badał obecność zakazanych substancji w mojej skórze a potem w rzeczach osobistych znajdujących się w podręcznym plecaku. Następnie mężczyzna przesunął tenże tester przez aparaturę pomiarową a ta zaskrzeczała głośno ukazując czerwone światełko alarmowe. Choć nie miałam żadnych podstaw do tego aby się czuć winną czy podejrzaną, umundurowani wokół mężczyźni swoją postawą zdawali się mówić coś zupełnie innego. Poza tym czerwone światło to zawsze komunikaty w rodzaju: STOP, Zatrzymaj się, Uwaga, Niebezpieczeństwo. W tym przypadku : Uwaga, niebezpieczna turystka. A więc stałam. Pozostali turyści przechodzący przez kontrolę, przyglądali mi się bacznie. Oczyma wyobraźni widziałam już grupę antyterrorystyczną lub brygadę antynarkotykową z psami tropicielami, które wykrywają celnie moje kosmetyczne glinki czerwone, białe i zielone oraz inne ekologiczne pasty do ciała.
W oka mgnieniu przypomniałam sobie swoją historię sprzed kilku lat, gdzie pomagałam grupie antyterrorystycznej szukać ładunków wybuchowych w pewnym biurowcu, w pewnym, dużym mieście, gdzieś w Polsce. Umundurowanym i uzbrojonym mężczyznom towarzyszył pies Nelson przeszkolony do takich specjalnych zadań. Jednak szybko się okazało, że podczas przeszukiwań kolejnych pięter, Nelsonowi wyraźnie najbardziej podobały się moje perfumy a nie misja poszukiwawcza. Jak się później okazało, był to jego pierwszy egzamin w terenie.
Wróćmy jednak na Teneryfę. Po chwili zaskoczenia (gdy ja już w tłumie wyszukiwałam kanaryjskiego Nelsona II), okazało się, że maszyna była zepsuta a ja oczywiście nie wnosiłam w sobie ani na sobie niczego zabronionego.
Jednak mała konsternacja pozostała. Zastanawiałam się dlaczego wzięto mnie w ogóle do tych testów. Na co Pavol z rozbrajającą szczerością powiedział „ No, cóż Edzia, spośród wszystkich ludzi na tym lotnisku, widać Cię najbardziej, jesteś najbardziej kolorowo ubrana”. Pomyślałam: to nielogiczne. Skoro jestem najbardziej widoczna, to gdybym była dealerem narkotyków albo osobą mającą coś na sumieniu, starałabym się chyba nie rzucać w oczy. Tak przynajmniej postępowali wszyscy znani mi bohaterowie książek i filmów sensacyjnych. Biorąc jednak pod uwagę, że nie jest to mój ulubiony styl beletrystyki i kina, to ekspertem od portretów psychologicznych przestępców nie jestem. Zaniecham więc dywagacji na ten temat. A potem sobie uświadomiłam, że swoim ubiorem chcąc nie chcąc od lat wrzucam się sama do worka: hipisów. A jak hipisi, to przecież narkotyki. To nic, że mamy XXI w. a hipisów już dawno nie ma. Pewnie jestem jedną z nich. Skoro w klapkach japonkach i barwnym pareo chcę wsiąść do samolotu, to kto wie, co pod nim mam.
Moje obawy potwierdziły się kilka dni później, gdy znów lecieliśmy na kolejną wyspę i ponownie przez Teneryfę. Oczywiście trafiliśmy na zmianę tych samych pracowników a ja ubrana w turkusowy strój, zostałam wzięta na osobistą kontrolę. Przed pojawieniem się na lotnisku, starałam się znaleźć w walizce coś stonowanego i powiedzmy stosownego do dzisiejszych czasów, ale to było niewykonalne zadanie. O każdej porze roku otaczam się kolorami i już. Zawartość walizki tętniła swoim własnym, tęczowym życiem i to nie za sprawą organizmów żywych, ale z pewnością żywych, nasyconych barw moich ubrań. Tym razem kontrola była dość osobliwym doświadczeniem. Nie poproszono mnie na bok a celniczka, która upodobała sobie moją osobę do „prześwietlania” zaczęła mnie nazwijmy to organoleptycznie przeszukiwać od stóp do głów.
Co jakiś czas przywoływała mnie werbalnie i niewerbalnie do porządku. A że ludzie w mundurach działają na mnie specyficznie, karnie stałam w miejscu pozwalając się publicznie „obmacywać”. Nie zapominałam jednocześnie, że siła autorytetu wzrasta wprost proporcjonalnie do siły „opiętości” uniformu przylegającego do ciała. I nie ma w gruncie rzeczy znaczenia, czy to uniform lekarza, żołnierza, policjanta czy też celnika. Tym bardziej bez znaczenia pozostaje inteligencja, życzliwość i poziom empatii tych, którzy w mundurach ukrywają swoje ciała.
Do nowych procedur na lotniskach zdążyli już wszyscy przywyknąć. Nikogo już nie dziwi, że na pokład samolotu nie można zabrać wielu produktów, w tym choćby butelki z wodą, spoza lotniska. Choć to smutne, jest to w porządku. Był czas przed terroryzmem i jest czas po czy też w jego trakcie…
Nakłada on coraz więcej wymogów na lotniska i przewoźników. I nie mam z tym problemu. Jednak nie jest najmilszym poczucie, że jesteśmy podejrzani o cokolwiek tylko ze względu na nasz wygląd. A jaki ja mam problem? Właściwie żaden. Pomacana przez obcą kobietę w imię bezpieczeństwa i podejrzana (a raczej spełniająca przesłanki co do takich potencjalnych podejrzeń) o narkotyki? Co mają powiedzieć niewinni Syryjczycy nie związani z żadnymi środowiskami terrorystycznymi? Albo hinduski z niższych kast czy Czarni prześladowani w RPA? Albo chociaż młody, czarny chłopak z Brooklynu z łańcuchem na szyi. Czy od razu będzie tym potencjalnym szefem gangu? Hinduska – sprzątaczką, która może coś ukraść a Syryjczyk samobójcą – terrorystą?
Świat nieco zwariował przyklejając wszystkim i wszystkiemu jednolite etykietki a terror strachu nim rządzi ….a ja niekiedy po nim podróżuję….Żyjąc w swoich Bieszczadach, czuję się czasem niczym mieszkaniec innej planety, taki ktoś spoza świata. A gdy do niego wkraczam, przecinam równoleżniki i południki i zderzam się z z tak zwaną „prawdziwą” rzeczywistością, która niekiedy mnie zaskakuje, innym razem szokuje. Mimo wszystko zawsze napawa nadzieją…
Choć publikując obecny artykuł zastanawiam się , czy sam fakt użycia słów związanych z terroryzmem, przestępczością itp. nie jest już publicznie przypadkiem zakazany? Nie słuchając radia, nie oglądając TV i nie czytając gazet, znów może coś mnie ominęło.
Z przesłaniem praktycznym dla siebie samej – warto nie rzucać się w oczy…..Łatwo powiedzieć, ale moja garderoba i światopogląd oraz kilka dekad nawyków swoje zrobiło i nie będzie to łatwe i chyba nawet nie chcę takich kompromisów. Bo pierwsze co mi przychodzi do głowy będące w opozycji do mej barwnej wizji świata, to rewolucja „kulturalna” w Azji i mundurki pod linijkę dla kobiet i mężczyzn. Pamiętając jak wiele dyktatur na naszej planecie sięgało po jednolite stroje, bo tak łatwiej wyprasować myśli ludzi, ujednolicić światopogląd i urobić je na gładką zazwyczaj szarą, brunatną lub czarną masę, ja zwyczajnie protestuję. A zatem zostanę przy swoich starych nawykach licząc na wyrozumiałość służb wszelakich na tej ziemi.
Na zewnątrz biało a ja pozdrawiam kolorowo. I takich świąt – barwnych, kolorowych i radosnych wszystkim życzę.


Bosonoga z Doliny Sanu Edzia, 13 grudnia 2017r.
a z lektury na zimowy wieczór polecam Plemię Wielu Kolorów. Przesłanie dla ludzkości Keisha Crowther (Mała Babcia) a dla odmiany Wanda, opowieść o sile życia i śmierci, historia Wandy Rutkiewicz wykwintnego pióra Anny Kamińskiej

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
z pamiętnika myśli wyrwane…
Następny wpis
Człowiek i my…kocio – psia perspektywa…