Styczniowa rewolucja…

Tekst
Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nasze czworonogi|Nowy Blog|Zwierzeta bieszczadzkie

W dniu dzisiejszym (8 stycznia) w Dolistowiu, w mgliste, deszczowo – śnieżne południe nastąpił przewrót styczniowy. Rewolucja, która miała tutaj dzisiaj miejsce zapisze się na trwale do historii Dolistowia a może i całej bieszczadzkiej krainy. Zanim przejdę do zdarzeń dzisiejszego dnia, kilka historycznych faktów je poprzedzających.
Otóż dokładnie rok temu do naszego domu przybyli dwaj bracia. Obaj bardzo młodo opuścili swoją mamę w Beskidzie aby w zaspach śnieżnych przebyć ponad 100 km do nowego domu. Droga była długa i męcząca dla wszystkich uczestników ekspedycji.
Jeden z młodzieńców od samego początku wykazywał beztroską postawę wobec życia. Choć nie zapowiadał się na światowego przywódcę, to jednak jego radość, ufność do świata i ludzi całkowicie mnie urzekły. W piramidzie potrzeb życia na pierwszym miejscu była dla niego zabawa, inni ludzi a gdzieś na końcu jedzenie. Dla jego brata przeciwnie. Potrzeby były odwrócone. Najpierw jedzenie, potem zabawa a na końcu kontakt z innymi. Ich silna więź była od początku bardzo mocno wyczuwalna. Dwaj bracia niemal nierozłączni. Cudownie mi się ich obserwowało. Bohater – tak nazwałam radosnego epikurejczyka okazał się być po przeprowadzce właśnie bohaterski. Choć było to „robocze”, chwilowe imię, jakie mi się wyrwało z ust, gdy go ujrzałam, przylgnęło do niego na zawsze. Jego czarny kożuszek, białe skarpety i śnieżnobiały krawat, dodają mu delikatności. Zaś Rysiu stał się Rysiem ze względu na pręgowane szaro – bure umaszczenie przypominające mi jego dzikich kuzynów z bieszczadzkiego lasu. Kocie życie obu rozpoczęło się interesująco.






Na początku było przyuczanie ich do korzystania z kuwet, zapoznawanie z nowym terytorium a gdy poczuły się już dobrze i bezpiecznie w nowym miejscu, dokonaliśmy zapoznania kotów z psami i jeszcze dwoma kotami mieszkającymi u nas. Zaczęliśmy oczywiście od zwierząt tego samego gatunku. Uznając pierwszeństwo Wielkiej Damy zwanej przeze mnie Markizą Misti, pierwsze zapoznanie było właśnie z nią. Ze względu na samotniczy tryb życia miejskiej damy i jej niezależność, nie liczyłam na zbyt wiele jeśli chodzi o przyszłe relacje kociej drużyny. I tak rzeczywiście było niemal przez rok i w zasadzie jest nadal. W kocich rywalizacjach póki są pokojowe, nie bierzemy udziału. Natomiast świadomie i asertywnie ustanawiamy z Pavlem własne reguły jeśli chodzi o kocio – psią przyjaźń.


O nią było u nas bardzo trudno. Dlaczego? Z prostej przyczyny. Zarówno Dara jak o Berdo mają w swoich instynktach zapisane polowanie. Berdo w szczególności, jeszcze w młodości ukochał sobie właśnie koty i to nie w sposób w jaki my ludzie pojmujemy miłość. Na widok kota podniecał się, wariował i koniecznie chciał go gonić. Jeśli jakiś kot wykazał się większą znajomością psiej psychiki i zamiast uciekać, bohatersko zastawał w miejscu, wówczas Berdo zaprzestawał gonitwy, bo jak wiemy atrakcyjna dla myśliwego jest uciekająca zdobycz. Ta, która stoi i nie rusza się nie jest prawdopodobnie tym, czym myślał, że jest. W tym przypadku – kotem. Albo jest to „zepsuty” okaz lub co najmniej chory, więc nie warto go gonić. Pewna zielonooka, dzika kotka, która zamieszkała ze mną przed laty po miesiącu oswajania, miała nad szalonym, młodym, pełnym wigoru Berdem dużą przewagę. Widziałam w niej wiele ze żbika i mam wrażenie, że z nim była spokrewniona. Zanim stała się moją przyjaciółką, przez wiele tygodni podchodziła nieufnie pod ścianę świerków, gdzie się chowała i przyglądała się życiu domu. Gdy miała już więcej odwagi, przychodziła po wodę i jedzenie na ganek, uciekając jak tylko pojawił się jakikolwiek człowiek w pobliżu. Po chyba miesiącu, przyniosła po raz pierwszy na ganek upolowaną mysz. Złożyła mi ją w ofierze na wycieraczce. Mówiąc szczerze, gdy to ujrzałam wychodząc na poranną kawę, wzruszyłam się bardzo. Potem nastąpiło długie i mozolne przyzwyczajanie kotki do życia w domu. Ze względu na wspomniany już szalony temperament Berda, kotka zamieszkała na wysokiej półce nad sofą, w koszyku, obok patefonu. Berdo w chwilach podniecenia potrafił jednak wyskoczyć na półtora metra wzwyż, zawiesić się przednimi łapami na półce i w ten sposób próbował dosięgnąć swoją potencjalną ofiarę. Ta jednak jak przystało na dziką, drapieżną kotkę nie pozostawała mu dłużna. Ostrymi pazurami atakowała najczulsze miejsce psie czyli nos wykonując przy tym ruchy jakich uczą się bokserzy na ringu. Stawała na tylnych łapach i wyrzucała przed siebie to prawy, to lewy sierpowy albo prosty. Szybkość i zręczność z jaką to robiła były oszałamiające. Po kilku próbach ataku, Berdo odpuszczał pokonany przez kilkukilogramową kotkę.
Z szarą dzikuską, której nie nadałam nigdy imienia Berdo przeżywał wiele przygód. Pewnego razu ta mądra kocia kobietka ukryła się na stercie zeskładowanego na zachodniej stronie domu – drewna. Berdo przechadzając się ścieżką wzdłuż domu, wyczuł ją, ale kompletnie nie wiedział gdzie ona jest. Widać było, że go to frustruje a jednocześnie pobudza. Chodził a potem biegał jak opętany pod stertą drewna mając tuż nad sobą kotkę, która czujnie wpatrywała się w drapieżcę ani na chwilę nie tracąc go z oczu. W pewnym momencie kotka stanęła na tylnych łapach i starała się jakby rozpuścić w ścianie za nią. Przylgnęła do niej całą swoją siłą i wydawało się, że za chwilę stanie się ona i ta ściana jednym. Przypominało to widok z kreskówki dla dzieci a pozycja kota widać, że kompletnie nie wygodna z jakiś powodów okazała się być dla niej niezwykle bezpieczna.
Pogoni kocio -psich w tej relacji było wiele. Tak wiele, że któregoś dnia kotka zrezygnowała z życia tutaj. Nie chciała już więcej ryzykować.
Dopiero po kilku latach pojawiła się Misti, o której już kiedyś pisałam. Przeprowadziła się do nas z Bratysławy i zyskała nowe, sensacyjne, wiejskie życie, pełne wolności i niekończącej się przestrzeni.




Przez niemal pół roku, towarzyszką Misti była Nikita – również dama z charakterem i tzw. lepszą metryką tyle, że w swym charakterze bardziej psia, niż kocia. Mieszkała na górze z Agatką – jej „właścicielką”. Była jej bardzo oddana i czuła. W porównaniu do Misti była niezwykle towarzyska i serdeczna. Pomimo swojej choroby (chorowała na nerki), miała w sobie dużą żywiołowość. Z Agatką przygotowałyśmy się porządnie do zapoznania się obu kotek po tym jak oczywiście Nikita poznała swój pokój jak i dom. Wymyśliłyśmy cały skomplikowany proces poznawczy zgodnie ze znaną nam obu behawioralną wiedzą. Podzieliśmy to na etapy. Aż tu któregoś dnia kotki same zdecydowały dokonać pierwszego zbliżenia poza naszą kontrolą. I tak doszło do pierwszego ich starcia. Wojny między nimi nie były groźne. Wkraczaliśmy wówczas, gdy widzieliśmy, że sytuacja wymyka się spod kontroli. Kotki same ustaliły sobie terytoria, które do nich należą, a których przekraczanie może zakończyć się wymierzeniem kary w postaci fizycznego okaleczenia lub co najmniej przegonienia z prywatnej strefy. Co jakiś czas Misti próbowała wygonić Nikitę w ogóle, nawet z jej przestrzeni, ale w końcu dochodziło do ugody choć niekiedy wymuszonej z zewnątrz czyli przez nas.


Pojawienie się dwójki małych, beztroskich braci wytrąciło znów Misti z równowagi, której na skutek zamieszkania rywalki Nikity jeszcze nie osiągnęła. Maluchy ucząc się świata innych kotów i psów, nie wykazywały żadnego strachu. Obserwując niezadowoloną Misti uczyły się podobnie reagować, jeżyć się, stroszyć sierść, chodzić bokiem czy syczeć. Jednak przez cały okres dorastania miały tak naprawdę w poważaniu zwierzchnictwo Misti, która na każdym kroku starała się im komunikować:
– To ja byłam tu pierwsza
– To jest mój dom i moje ręce do głaskania mnie i tylko mnie….
A one odpowiadały:
– Jest nam to kompletnie obojętne…
Do konfrontacji kocio psich niekiedy wkraczaliśmy dla bezpieczeństwa wszystkich. Berdowi starałam się tłumaczyć, że kot nie jest kotem i nie należy na niego polować. On sam uwarunkował się na samo brzmienie słowa „kot”. Niekiedy mi wierzył, innym razem słuchał mnie jedynie z poczucia obowiązku trzymając na wodzy swe atawistyczne instynkty. Niekiedy jakby próbował przekonać się, że może rzeczywiście nie trzeba na nie polować i starał się z nimi bawić. Koty jednak wyczuwały, że nie należy wierzyć Berdowi, bo w każdej chwili może mu się odmienić a one zginą podczas takiej zabawy. Pewnego razu właśnie Berdo leżał rozleniwiony pod schodami a obok przechodziła Misti. Próbował ją zaprosić do gry. Otworzył pysk i bardzo, bardzo powoli starał się go zamykać, jednocześnie próbując uchwycić fragment kociej skóry. Jednak Misty szybko odskoczyła a pysk Berda wydał dźwięk uderzających o siebie zębów, który to otrzeźwił jego samego. Przekrzywił łeb i przypomniał sobie, że jest psem „kochającym” koty, więc zaczął kotkę gonić. Na co oczywiście wkroczyłam ja nie pozwalając mu na tego typu zachowanie.
Jednak w pierwszych dwóch miesiącach adaptacji braci u nas, dokonała się wspaniała transformacja.
Otóż w Darze obudziły się czy to niezrealizowane instynkty macierzyńskie, czy też może zapragnęła mieć uroczych kompanów do zabawy, próbowała kociaki iskać i podgryzać tak jak to robiła z Berdem. Prawdę mówiąc w przypadku Dary i Berda, to on wyszukuje zawsze Darze kleszcze i w pełnym poświęceniu je wyciąga a Dara tylko ustawia się odpowiednio. Z racji faktu, że to ona jest alfą, nie może być mowy o partnerstwie. Tutaj jednak w przypadku kotów, była skłonna to robić. Trzeba było jednak jej wytłumaczyć aby robiła to delikatnie i ostrożnie, aby zapamiętała, że to nie pies. Rysiu ze względu na wrodzoną ostrożność i nieco bojaźliwość nie zaufał nigdy do końca Darze. Jednak Bohater szedł bez lęku w paszczę lwa czyli Dary do tego stopnia, że właśnie po kilku tygodniach, Dara ciągnęła Bohatera za głowę po mieszkaniu. Dodam, że cała głowa kota mieściła się w jej paszczy. Ona jednak bawiła się z nim z coraz większą delikatnością a on jej pozwalał na lizanie i podszczypywanie.

Sam też uderzał ją łapkami i głaskał nie używając do tego pazurów. Podczas takich zabaw starałam się obserwować oboje i nie pozwolić na przekroczenie delikatnej granicy życia i śmierci. Wystarczyłby zbyt ostry chwyt Dary a Bohater by tego nie przeżył. Potem zaufałam już mądrości obojgu. Pewnego razu ujrzałam Bohatera całego obślinionego, jak leży w korytarzu kompletnie nie ruszając się. Przeraziłam się, zaczęłam go obracać, badać puls a gdy wzięłam go na ręce, okazał się być wiotki i jakby przez nie się przelewał. Spanikowałam. Gdy nagle Bohater otworzył jedno oko. Wydawało mi się, że do mnie mrugnął, jakby chciał powiedzieć:
– Ja tylko udaję, miałem dość już tego noszenia w psim pysku
I tak Bohater rozpoczął nowy etap w komunikacji psio – kociej. Gdy już był zmęczony zabawami, padał nieruchomo i jakby udawał, że nie żyje. Dara wówczas odpuszczała. Dziś Bohater wyrósł i do zabaw zaprasza oprócz ludzi, jedynie swego brata.




Po niecałym pięciu miesiącach, Bohater i nieco mniej odważny Rysiu zauważyły, że na terenie nowego ich domu znajduje się wspaniałe wysokie, kocie drzewo. Sięgające do sufitu z drapakiem i koszem do spania. Natychmiast go zagarnęły dla siebie. Weszły tam i do dnia dzisiejszego stamtąd nie schodziły (oczywiście metaforycznie rzecz ujmując).
Od dwóch tygodni Misti opuszczając swoje obecne królestwo (mieszczące się w naszym gabinecie do pracy), przychodziła nieśmiało na swoje stare drzewo, skąd została tak brutalnie zdetronizowana. Delikatnie wskakiwała na niższe półki, piła wodę braci, ale nie wchodziła wyżej. Zostawiała jednak tam swoje zapachy. Dwa dni temu Pavol spontanicznie ulokował Misti w jej starym koszyku. Ledwie się tam zmieściła. Choć nie znosi ona aby za nią kiedykolwiek decydować, tym razem po chwili zastanowienia, została tam. Ciężko było jej wyrośniętemu ciału się tam zmieścić. Gdy jednak się umościła w swoim kocim gnieździe, na jej pyszczku pojawił się niezwykły błogostan. Miałam wrażenie, że towarzyszyły jej w tej chwili wszystkie emocje z dzieciństwa, gdy w mieszkaniu w Bratysławie na tym drzewie dorastała.




Nagle dzisiaj spoglądam, a Misti leży w najwyższym koszu i przegania próbującego się dostać niżej Bohatera. Syczy na niego i atakuje łapami wysuwając pazury. Bohater delikatnie skonfundowany, schodzi niżej. Nie przejmuje się jednak tym aż tak bardzo. I tak po wielu miesiącach życia poza drzewem, które było dla Misti jej strefą komfortu od wielu lat, nastąpił powrót królowej do jej królestwa. Pogratulowałam dzisiaj Misti, bo wiedziałam, że wcześniej czy później poradzi sobie z tą nową sytuacją. Bracia i tak głównie spędzają czas na zewnątrz. Jeśli ich relacja będzie się poprawiać a zapowiada się całkiem nieźle, to domontuję kolejne kosze dla braci. Być może w przyszłości cała trójka będzie odpoczywać razem. Kto wie?


P.s.
Nie do wiary,
Gdy skończyłam pisać ten tekst przesuwając się do innych obowiązków, tym razem stolarskich, po powrocie do domu, ujrzałam zaczarowaną scenę, której najwcześniej spodziewałabym się za kilka tygodni. Na jednym drzewie leżały szczęśliwe i spokojne: Misti i Bohater. Jak widać pojednanie możliwe jest w każdej chwili. I takich pojednań, przebaczenia innym i sobie życzę wszystkim bez wyjątku w tym roku, bo siła przebaczenia jest ogromna. Uzdrawia, uszczęśliwia i odmładza.
p.s. z książek dzisiaj polecam nie tylko kobietom: Jean Shinoda Bolen „Boginie w każdej kobiecie” oraz „Boginiczne archetypy dojrzałej kobiecości”

Bosonoga z Doliny Sanu Edzia, napisano w styczniu 2018r.




Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
Sylwestrowa amunicja
Następny wpis
This is a Sticky Post