Egzamin zaufania do siebie samej

Tekst
Blog|Eko zycie|Filozfia wiejskiej gospodyni domowej

Dla mnie największy egzamin, przed jakim stanęłam kilka tygodni temu to fakt, że wyszłam ze swojego bezpiecznego, pięknego bąbla Bezwarunkowej Miłości i przeniosłam swoją wiarę i tę moc miłości do świata zewnętrznego, wprost na granicę. To nadal działa choć nigdy w to nie wątpiłam. Tak, to moje życie Bosonogiej pośród gwiazd z powodzeniem działa tutaj na Ziemi, w świecie fizycznym. Ale wiem też, bo tak to czuję, że to większy egzamin dla naszej planety, kolejny, w którym niejako testowane są moje: wiara, miłość i dobroć a przede wszystkim zaufanie do siebie samej. W czasie, w którym wystawiana jestem na próbę, łatwo mogę ulec zewnętrznym manipulacjom, które doprowadzą mnie do zabrania mi nadziei a co gorsza mogą mnie sprowadzić na ścieżkę nienawiści albo permanentnego strachu. Mogą też spowodować, że jeśli na to pozwolę, to będę szła za tłumem niczym owieczka na rzeź nawet jeśli będzie mi się wydawało, że czynię dookoła dobro.

Jestem więc czujna. Pozwalam sobie aby wszystkie emocje, które do mnie przychodzą miały szansę się zamanifestować i przyglądam się im i temu co ze mną robią. Mój witariański, kolejny rok (jedzenia tylko i aż surowych pokarmów) ułatwia mi bycie w czystym ciele i w miarę czystym umyśle. Staram się nie dać być manipulowaną choć żyjąc na tej planecie nieustannie w jakimś stopniu każdy z nas na to pozwala.
Nie skupiam się zanadto na tym co na zewnątrz, ale skierowuję swoją uwagę do wewnątrz mnie samej. W świecie zewn. nie potrzebuję szukać winnych ani katów wojny ale dałam przyzwolenie na to aby zaistniała niejako w pewnym stopniu w mojej rzeczywistości. Jak? Nie zamykam oczu.. Podaję swoje ramię ukraińskim kobietom (choć to kropla w oceanie potrzeb), które chcą płakać ze smutku i krzyczeć z gniewu wytykając palcem Rosję. Wysłuchuję smutnych historii i pomagam jak potrafię w uwolnieniu tych trudnych, świeżych emocji. Współczuję ale nie współodczuwam. Jeździmy z paniami na zakupy a między regałami z mąką i owocami znów przytulam dziewczyny i pozwalam aby się wypłakały. Bawię się w naszym wspólnym domu z ich dziećmi i słucham z nimi  piosenek, do których razem tańczymy, malujemy rysujemy. Gdy dziewczyny (celowo nie używam imion zachowując ich prywatność i aby moje ego nie zechciało płonąć z zachwytu nad moją dobroczynnością :-)) rozmawiają z ich mężami, otrzymujemy ogromną wdzięczność i błogosławieństwo od nich za naszą życzliwość i to jest piękne, wzruszające i budujące ale przecież nie pomagamy aby w zamian cokolwiek otrzymać. Ta pomoc to relacja serc i w zasadzie instynktowne działanie. Mówimy sobie nawzajem, że jesteśmy rodziną i to czysta prawda naszego odczuwania i nie przypadek, że nasza nowa przyjaciółka ze wschodu urodziła się tego samego dnia i tego samego miesiąca co ja a teraz mieszkamy razem. To nie przypadek, że dziewczynki lgną do mnie i czują się przy mnie bezpiecznie i spokojnie. Tak, to moje siostry a ich mężowie to moi bracia. To wcale nie puste frazesy, to namacalna rzeczywistość, którą stwarzam bo tak wybrałam. Dbam jednak również o równowagę, zdrowe relacje w dawaniu i braniu więc zwyczajnie nie poświęcam się całkowicie i nie rzucam się w wir ślepej i na dłuższą metę niezdrowej pomocy bez stawiania granic. Tych granic pilnuje we mnie mój męski aspekt i sam Pavol :-). Jak będzie później, nie mam pojęcia i wcale nie muszę wszystkiego wiedzieć.
Był długi czas na mojej ścieżce Miłości, gdzie siebie stawiałam w epicentrum wszechświata i nadal jestem dla siebie bardzo ważna, bo tylko wtedy będę mogła siebie rozdawać na zewnątrz, gdy będę zdrowa, witalna i pełna siły. Jednak od dłuższego czasu jestem tutaj też dla innych a ja mogę się dzielić tym, co we mnie najcenniejsze. A co to jest? Ogromny spokój, niepojęta Siła (za którą każdego dnia dziękuję i proszę o więcej) i Miłość, która nie zna podziałów ani granic. Ta miłość też nie zna osądów ani krytyki. Jest bo jest.
Dzielimy się naszym domem, swoim czasem, przestrzenią i zwyczajną obecnością choć nie zamierzam pokazywać zdjęć ani relacjonować naszego wspólnego życia. Być może jednak pojawi się jakaś historia, rozmowa lub chwila, która będzie na tyle cenna i piękna, że będę chciała się nią podzielić ze światem…bo pojawi się nowe zrozumienie.
Jednak jestem też czujna, ponieważ wiem, że fala emigracji jest ogromna a sam fakt, że mieszkam na granicy i żyję obecnie pod dachem z rodzinami ze wschodu nie rozwiąże globalnego problemu ale tak naprawdę służy mnie samej i rozpoznaniu mojej roli tutaj. Ponadto fala dobroczynności ma też i swoje słabe strony, które z pewnością będą negatywnie wykorzystywane zarówno przez darczyńców jak i przyjmujących pomoc oraz wiele rządów. Jednak pamiętam, że moja transformacja trwa nadal a testowaniu ulega nie tylko moja ludzka godność (bo to jest tylko lekcja do przerobienia na powierzchni tego co się rozgrywa) ale tu chodzi o moją duszę i jej wolność. To co mogę podarować innym i staram się to robić, to pokazywanie mojego świata, mojej bogactwa, które mieszka w sercu. Mogę zwyczajnie słuchać i milczeć podając swoją dłoń, przytulam gdy to pomoże ale pokazuję też inną rzeczywistość, w której nie ma miejsca na strach, jest radość bez poczucia winy, jest śmiech nawet jeśli wydobywa się poprzez łzy i jest zwyczajna, ludzka dobroć.

Jedną nogą jestem jeszcze tutaj, pośród ludzkiego cierpienia i smutnych historii kobiet i dzieci a drugą nogą jestem w „nowym świecie” gdzie ciało emocjonalne nie decyduje o kreacji rzeczywistości, gdzie nie ma miejsca na cierpienie, ale jest mnóstwo przestrzeni na Dobro, które pochodzi z Miłości i działanie wyłącznie z jego pola.. Choć paradoks tego doświadczania polega na tym, że przecież wiem, że mój „nowy świat” dawno tutaj już jest we mnie i to jest kwestia mojego wyboru i przyzwolenia na to, aby kreować tylko to, czego pragnę i to w co wierzy moja dusza. W sercu nieustannie czuję niewiarygodny spokój i to daje mi poczucie równowagi i właśnie taka „ja” staję przed światem, przed tymi, którzy się boją i którzy cierpią. I choć to trudny egzamin i ciężkie doświadczenia, to ja cały czas ufam. A na koniec sobie zażartuję metafizycznie, że ostatnio jako całkiem dobrze wysportowana kobieta tuż przed pięćdziesiątką z bardzo starą duszą w niej samej, potrafię w tym szpagacie zawieszona „pomiędzy” , pomiędzy starym i nowym długo wytrwać. I Wam wszystkim życzę tej wytrwałości i wiary w wewnętrzną Mądrość Nieskończonego Ducha.

 

Bosonoga Eyra, 10.03.2022r. Dwernik, Bieszczady

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
Bez podziałów
Następny wpis
UFNOŚĆ KONTRA STRACH