Bus do podróży małych i dużych. Historia pewnego breloczka.

Tekst
Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nowy Blog

Wszystko zaczęło się dosyć niewinnie od tego właśnie małego, drewnianego breloczka na klucze. Zakupiłam go Pavlowi na naszym, bieszczadzkim festynie od cudownej pary artystów beskidzkich………….Joli Magnuszewskiej Richter i jej męża. Trzy lata temu Pavlowi marzył się nie niewielki bus – taki samochód dostawczy, którym mógłby przewozić teleskopy na miejsce pokazów astronomicznych. Dotychczas woziliśmy cały sprzęt starą, poczciwą skodą jeżdżąc minimum dwukrotnie na przełęcz i wożąc leżaki, teleskopy, ekran i inne sprzęty niezbędne do organizacji tych wydarzeń. Gdy ujrzałam ten niewinnie wyglądający breloczek z namalowanym na rewersie busem, od razu pomyślałam o Pavla marzeniu i byłam przekonana, że jego obecność w naszym życiu przyspieszy spełnienie życzeń. Niejednokrotnie gdy Pavol tracił wiarę w możliwość znalezienia idealnego astronomicznego samochodu, dawałam mu jego breloczek. Ten kładł go na biurku obok monitora komputerowego i częściej na niego z czułością spoglądał. Za sprawą tego zerkania jak i oczywiście przeglądania w realu ogłoszeń motoryzacyjnych, udało się odnaleźć kilka ciekawych samochodów pasujących do wspomnianego breloka.


Jakieś pół roku później Pavol stał się właścicielem niemal 20 letniego, ale bardzo dobrze zadbanego volkswagena – dokładnie takiego, jakiego szukał. I tak breloczek znalazł swego prawowitego właściciela w postaci kluczyków. Te trzy zdjęcia poniżej są już ilustracją naszej późniejszej podróży, o czym za chwilę.



Przyznam, że w mym życiu dość często zaczynałam od przysłowiowego końca. Zanim wybudowałam swój bieszczadzki dom, zakupiłam już do niego piękny, ludowy kredens. Ten czekał na mnie ponad pół roku na trasie Kraków – Tarnów w miejscowości o wdzięcznej nazwie Ładna. Choć dopiero co jeździłam pod Kraków, nanosić na projekt planowanego domu zmiany, to już kupowałam w sklepach z używaną odzieżą – koronkowe kapy i szydełkowane obrusy. A budowę domu też zaczęłam nietypowo od wykonania drewnianego gontu na dach.
Dlatego to niezbyt klasyczne podejście do kolejności wydarzeń mam już we krwi.
Wracając do historii z breloczkiem. Los podarował nam zawieszkę do kluczy a potem wspaniałego busa. Z początku wymagał nieco remontów ale generalnie nas nigdy nie zawodził. I tak służył nam do wymyślonych przez Pavla celów przez ponad dwa lata.
W tym czasie już regularnie i na dłużej jeździliśmy na Wyspy Kanaryjskie. Choć za każdym razem przebywaliśmy tam około dwóch miesięcy, to przemieszczaliśmy się tam w dość tradycyjny dla turystów sposób – czyli samolotem.
Pewnego razu jednak któreś z nas (choć już nie pamiętam kto), wspomniało, że moglibyśmy na wyspach jeździć i mieszkać w kamperze. Zaoszczędzimy na wynajmie zarówno mieszkania jak i samochodu. Z początku rozważaliśmy wynajęcie campera na miejscu, bo jest bardzo wiele. Jednak ceny wdały nam się zbyt wysokie a ostateczna wartość była mniej więcej równowartością wynajęcia zarówno mieszkania jak i samochodu.
Dlatego zaczęliśmy aktywnie rozmyślać nad przyjazdem camperem z Polski. I tak zaczęła się tworzyć nowa rzeczywistość. Pewnego razu pojawił się u nas w Dolistowiu nasz gość, który przyjechał do nas pięknym, hipisowskim busem, którego sprowadził z Brazylii. Cudne auto, którego sam widok przyprawiał o uśmiech wszystkich go mijających.
W tamten weekend, w grupie wspaniałych kobiet malowałyśmy obrazy. Twórczość, kreacja bez granic stawały się rzeczywistością. Pielęgnując tą piękną energia stwarzania, pojawił się Pavol. Przeprosił, że przeszkadza mi w twórczym uniesieniu, ale że mam wybrać kolor. Zapytałam kolor czego? A on na to, że mam wybrać kolor busa, którym pojedziemy na wyspy: czerwony lub niebieski. Uzgodniliśmy barter naszej wymiany – pobyt w Dolistowiu w zamian za długoterminowe pożyczenie busa i przeprowadzenie go na Atlantyk.
Najpierw pojechaliśmy nim na tygodniową podróż po Słowacji – ja, Pavol i nasz młodszy pies Dara. To był cudowny czas pośród tatrzańskiej i karpackiej przyrody. Dara była szczęśliwa, że jest z nami nieustająco a my, że możemy spać gdzie zechcemy – nad potokiem, w lesie, na szczycie wzgórza….Test życia w busie wyszedł pomyślnie a my wszędzie gdzie się pojawiliśmy, byliśmy witani z radością i uśmiechem na ustach.

























Aż któreś razu popatrzyliśmy na naszego busa stojącego na parkingu i załadowanego po brzegi leżakami i sprzętem astronomicznym. A ze strony Pavla padła propozycja abyśmy jego przerobili na campera. Początkowo byłam dość sceptyczna do tego rozwiązania, bo bus jest mały, nie można w nim stanąć i nie wyprostować i to chyba była dla mnie największa bariera do przekroczenia. Ostatecznie decyzja zapadła – przerabiamy busa. Bardzo niewielkim nakładem kosztów, zakupiliśmy trochę desek, obiciówkę na ściany, ledowe, ciepłe światła. Koleżanka z yurta spa odsprzedała nam ze swojego campera panel słoneczny wraz z akumulatorem na prąd.



Choć poza zakupionym materiałem, bus nie był nawet wysprzątany, to już zakupiliśmy bilety na prom z Hiszpanii na Archipelag. Aby się dostać do portu pod granicą portugalską potrzebowaliśmy minimalnie 30 godzin płynnej jazdy non stop plus półtorej doby płynięcia statkiem.
Ja zapragnęłam udać się w długą, tygodniową podróż abyśmy odwiedzili przynajmniej kilka krajów po drodze.
Gdy świat o naszej podróży się dowiedział, przyszły zaproszenia do odwiedzin we Francji, Szwajcarii, na Słowenii.
Ostatecznie nie było nam dane skorzystać z tych zaproszeń, bo i wyjazd się opóźniał. Bilety na prom leżały w szufladzie a bus nie zrobiony na parkingu. Za to w Dolistowiu wióry leciały. Budowałam drewniane furtki, ogrodzenie, oboje naprawialiśmy uszkodzone rzeczy w naszym małym gospodarstwie i przygotowywaliśmy wszystko do zimy.
W końcu udało się nam wyjechać.
Śmialiśmy się, że mają do przejechania ponad 4000 km, pierwszy przystanek zrobiliśmy po dwudziestu kilku już w Wetlinie.
Ostatecznie podróż była wspaniała. Zwiedziliśmy Wenecję, południową Francję, Katalonię i Andaluzję w Hiszpanii a potem płynęliśmy półtorej doby statkiem na Lanzarote.
O swojej podróży raportowałam na prywatnej stronie FB ale jest ona na tyle ciekawa i niezwykła, że poświęcić należy jej osobny, długi rozdział.












Samo życie w maleńkim busie nauczyło nas minimalistycznego podejścia do naszego dobytku, dobrej organizacji czasu i miejsca a przede wszystkim dało nam mnóstwo pięknych, estetycznych wrażeń. Bo dzięki naszemu busowi mogliśmy spać niemal wszędzie gdzie zapragnęliśmy a gdzie było to dozwolone. Czekały na nas niezwykłe plaże rozległe wulkaniczne pustynie, wysokie klify z groźnym oceanem. Mieliśmy też szansę dzięki statkom, zwiedzić wszystkie wsypy na Archipelagu i pomieszkać w każdej z nich po trochu dzieląc swą podróż na mniejsze odcinki.
W naszej podróży sugerowaliśmy się intuicją. Gdy przyśnił mi się stary, deszczowy las, to był znak, że czas odwiedzić La Gomerę. Gdy poczułam, że byłoby cudownie wysunąć się jak najdalej na Zachód naszego kontynentu, została dla nas otwarta piękna i dzika wyspa El Hierro. A tam mogliśmy rozmawiać ze starymi drzewami…..Gdy przyszedł czas aby odważyć się na naukę surfingu, udaliśmy się na naszą Fuertaventurę a gdy potrzebowaliśmy desek do zrobienia półek na książki do naszego busika, to popłynęliśmy na Lanzarote.
Samochód tutaj (czyli na Fuercie) zamieszkał a my wracamy do niego regularnie niczym do naszego domu, bo właśnie tym się stał tutaj dla nas. I teraz znów porzucając z pozoru wygodne życie w mieszkaniu z łazienką, ogrodem i wszystkimi udogodnieniami cywilizacyjnymi, zatęskniliśmy za naszym domkiem na kółkach i oto jesteśmy, ponownie gdzieś pomiędzy polską jesienią a zimą.
Nasz bus do podróży małych i dużych pokazał nam, że wszystko z nim jest możliwe. Dlatego gdy snujemy marzenia, mierzmy jak najwyżej bo marzenia nie mogą mieć ograniczeń. Bo jeśli marzeniom nadajemy jakiekolwiek ograniczenia, stają się wówczas zwyczajnymi planami.








Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
Unani…..podróż do Persji
Następny wpis
Pokora