„GOTUJĘ najchętniej na surowo”

Świadome jedzenie, pokarm duszy, pokarm ciała

Zapraszam do mojej grupy „Świadome jedzenie, pokarm duszy, pokarm ciała”

Mój aktualny sposób żywienia nie łatwo zaszufladkować. Jest on zmienny i dostosowany do pór roku oraz cyklów przyrody i związanej z nimi mojej aktywności. W ciągu roku przez wiele tygodni a niekiedy miesięcy uwalniam się od jedzenia co w znaczeniu ogólno pojętym oznacza post. Długotrwałe okresy „postów” zwane przeze mnie oczystami to moja duchowe narzędzie „powrotów do siebie”. Poza tym jest to witarianizm ze skłonnością do jedzenia głównie owoców. Co to znaczy? Jem jedynie surowe owoce i warzywa, nasiona, kiełki, orzechy a niekiedy surowe, moczone, kiełkujące zboża (choć rzadko odczuwam taką potrzebę). Przyrządzam z nich soki, koktajle albo spożywam w postaci sałatek. Witarianizm pojawił się dwa lata temu (2020r.) w moim śnie. Obudziłam się zimą z myślą, że mam jeść jedynie surowe warzywa i owoce. Nie wiedziałam wówczas, że w ogóle istnieje na świecie taki trend żywieniowy Raw food (witarianizm). Na początku umysł się bronił, bo zawsze lubiłam ajurwedyjski medycynę gdzie ciało na określonym etapie życie jest sterowane przez Dosze, prakryti i istotne są pory roku oraz cykl  dnia i nocy, które regulują sposób, jakość, rodzaj i czas spożywania posiłków. Poza tym zimowa pora w zimnych Bieszczadach kojarzyła mi się z jedzeniem gorących zup – kremów z dodatkiem rozgrzewających przypraw. W odpowiedzi na moje wątpliwości, przyszła znana mi już od dawna książka Gersona o leczeniu raka. Otworzyła się dla mnie na stronie bodajże 53, gdzie Gerson tłumaczył działanie enzymów trawiennych i aktywowania ich przez surowe warzywa.
Umysł się uspokoił choć nie do końca. Bo jak to, tak od razu, teraz mam przestać jeść gotowane produkty? Wówczas otwierając pocztę mailową, ukazał mi się film z wystąpieniem Paula Nisona, który opowiadał o swojej chorobie Crohna, nadwadze, niezdrowym stylu życia i jak kalifornijski ośrodek wyleczył go z wszystkich przypadłości witarianizmem. Zamówiłam jego książkę „Dieta biblijna”. I już byłam pewna swego.
Jednak przez ponad 1,5 roku nie byłam konsekwentna na swojej ścieżce surowego życia. Raz po raz wracałam do gotowanego jedzenia. Nie winiłam się za to. Uznałam, że jest jak ma być a skoro ciało potrzebuje gotowanych warzyw czy zbóż, to w porządku. Regularnie wprowadzałam „czysty” (post, detoks). Tygodniowe picie tylko wody albo miesięczne czy dłuższe picie tylko soków. Aby Was nie szokować, nie będę tutaj „chwaliła” się swoimi „osiągnięciami” jak długie były moje posty aby jednocześnie nie zachęcać tych z Was, którzy nie jesteście gotowi, do takich procesów.
Miesiąc po miesiącu odkrywałam mechanizmy rządzące ludzkim ciałem, moim ciałem. Rozpoznałam szczegółowo połączenie emocji i jedzenia. Szybko odkryłam, że minimalnie 80% mojego głodu jest głodem emocjonalnym a nie fizycznym. Surowe, nie przetworzone jedzenie pozwalało mi na powrót do mojego centrum i na lepszy kontakt ze swoją intuicją. A gdy wracałam do gotowanego albo pieczonego jedzenia (choć było to tylko wegańskie jedzenie, incydentalnie nabiał), to uruchamiał się narkotyczny stan umysłu kierowany przez określone emocje, który nazywamy często negatywnymi  (choć nie ma czegoś takiego ): lęk, złość, rozczarowanie, smutek itd.
Od początku 2021r  przerywane długimi okresami oczyst, moje ciało poczuło potrzebę wyłącznie żywienia się owocami i warzywami (plus nasiona, orzechy). Zaś od początku czerwca nie zdarzyło mi się zjeść nic innego jak surowe, cudowne, energetyczne posiłki. Co ważne, nie jest to dyscyplina, ale wewnętrzne wołanie mojego ciała i mojego ducha o taką strawę. Dla jasności ja niczego sobie nie odmawiam. Ja żyję w pełni. Jestem syta, nakarmiona pokarmem Miłości, Czystości i Darów życia.
A tutaj przedstawiam jeszcze krótką moją historię odżywiania. W dzieciństwie jadałam tradycyjnie, choć z relacji moich rodziców wynika, że byłam wybredna i „niejadek” i przez wiele lat nie chciałam jeść mięsa. Potem jednak jadłam wraz z rodzicami tradycyjne posiłki, często 3 razy dziennie. W wieku 16 lat postanowiłam przestać jeść mięso. Powód był prozaiczny. Uznałam, że marnuję mięso, ponieważ nawet w piersi kurczaka znajduję żyłki i to jest dla mnie obrzydliwe. Dla jasności wcale nie chciałam ratować planety ani zwierząt. To uczucie przyszło do mnie później. Uczucie, które wskazywało mi na cierpienie zwierząt i niechęć do przyczyniania się do ich udręki. Zwiększała się moja świadomość. Dwa lata później bardzo poważnie zachorowałam. Ponieważ wówczas biegałam zawodowo w klubie sportowym, ponadto reprezentowałam swoje liceum i miasto Bełchatów na wielu zawodach gł. W biegu na 400 m., zarówno lekarzy jak i niektóre osoby ze środowiska trenerów zarzucili mi, że powodem wycieńczenia organizmu była moja dieta. W latach 90tych nie było sklepów ze zdrową żywnością. Za jedyne znane źródło białka uznawano soję a wiedzę o wegetarianizmie mogłam nabywać jedynie w miejskiej bibliotece. W mojej rodzinie nie było żadnych „roślinożerców”, więc pozostawałam sama ze swą nauką.
Ponieważ choroba zamknęła mnie na wiele miesięcy w szpitalach i klinikach a mój umysł przez długi czas był w kiepskiej formie nieświadomego życia, zgodziłam się na powrót do poprzedniego stylu jedzenia. W czasach warszawskich i krakowskich kontynuowałam klasyczny sposób odżywiania się. Było mięso, ryby, nabiał. Piłam alkohol, kawy, herbaty, słodycze, tradycyjny chleb i wszystko co było dostępne. W różnych okresach życia wyłączałam ze swego jadłospisu gluten albo jadłam głównie ryby ale było to i tak tradycyjne, europejskie jedzenie. Chętnie robiłam sobie posty na wodzie, który powodowały oczyszczenie umysłu i ciała. W tamtym okresie najważniejszy dla mnie był czysty i chłonny umysł oraz wypoczęte ciało.
Dopiero w Bieszczadach, gdy zamieszkałam z Pavlem, z dnia na dzień, pewnego razu przestałam jeść mięso. To był rok 2013. Dwa lata później obudziłam się z myślą, że mam nie pić alkoholu, więc z dnia na dzień przestałam. Z tą samą myślą obudził się Pavol. To wydaje się być naturalne zważywszy, że spaliśmy w tym samym łóżku ;-). Kolejne dwa lata później przestaliśmy jeść nabiał, choć incydentalnie zdarzało się nam do niego wracać. Potem intuicyjnie wykluczałam kolejne produkty pszeniczne, cukry itd aż zostałam głównie przy kuchni wegańskiej.
A dzisiaj jest to cudowny, piękny witarianizm.
Co jest ważne i zaznaczam zawsze przy każdej możliwej okazji. Nie czuję się i nie nazywam się nigdy weganką, wegetarianką, witarianką czy frutarianką. Z kilku powodów. Pierwszy, bo jestem indywidualistką i nie lubię być członkiem wielkich grup, z których nie wszystkie idee mi odpowiadają. Drugi argument jest taki, że jestem ostrożna w zasilaniu swoją energią grup ludzi, w których jak wszędzie istnieją również ortodoksyjne osoby, które idą przez życie ze sztandarami nienawiści, krytyki i osądzania innych ludzi np.”mięsożerców”, że ich sposób życia jest zły i „że oni zabijają”. Ja traktuję swoje życie i życie innych ludzi z wielkim szacunkiem i czułością. Uważam, że każdy wybiera sam co mu odpowiada. Rolę, którą na siebie wzięłam obecnie to jedynie dzielenie się moją prywatną radością na mej ścieżce odżywiania, która doprowadziła mnie do miejsca, w którym jestem. A gdzie jestem? Między innymi dzięki prostem witariańskiemu życiu,  mam lepszy kontakt ze swoim Duchem czyli ze mną samą, jestem zdrowa ( od lat żyję bez chorób), witalna i pełna energii. Dużo pracuję fizycznie i jedyne, co jest może być przejawem nadchodzącej choroby, którą rozpoznaję odpowiednio wcześniej, są spadki energii. Więc jak to odpowiedział pewien mistrz Qi Kung na pytanie: „Mistrzu, czy chorujesz?”. Tak, choruję niekiedy, ale tylko na kilka minut,
Gwiezdne Dolistowie, które prowadzę wraz z mym ukochanym Pavlem to miejsce, w którym miałam okazję również sprawdzić moją miłość do jedzenia. Przez wiele lat przygotowywałam posiłki dla moich gości. Studiowałam różne kierunki  a moja kuchnia stała się alchemicznym laboratorium pełnym dobrych intencji i miłości. Rozpoznałam, że w każdy posiłek dawany innym mogę wkładać intencję miłości i radości a ludzie się nią karmiący otrzymywali tym samym harmonię czy uzdrowienie albo pod wpływem jedzenia sięgali do głęboko skrywanych emocji, którym nie chcieli dać upustu . Często płakali i otwierali się w ten sposób przed sobą. Moją cudowną przygodą była inicjatywa „Czajownia  w przetrzeni z Aniołami w tle” Podawałam naszym gościom herbaty, zioła, soki i domowe, zdrowe ciasta na bazie kasz, bez cukru i mąki. Chętnie podejmowałam się żywienia osób z celiakią, uczulonych na gluten czy mających indywidualne potrzeby jedzeniowe.
Ten etap się skończył, ale dzisiaj z radością dzielę się swoimi przepisami, refleksjami i inspiracjami wegański – witariańskimi w grupie na FB „świadome jedzenie, pokarm duszy, pokarm ciała”, do której wszystkich zainteresowanych, zapraszam.

Świadome jedzenie, pokarm duszy, pokarm ciała

Zapraszam do mojej grupy „Świadome jedzenie, pokarm duszy, pokarm ciała”

Niedźwiedzie lekarstwo

Czosnek niedźwiedzi. Sezon na te niezwykłą rośline trwa choć wkrótce obsypuje się białymi kwiatami ( o właściwościach trujących). Tymczasem możemy się cieszyć jego zbawiennym…

Życie w makro

Gdzieś między zima a wiosną posyłam kwitnące życie. Znalazłam je dzięki wodzie w ogrodzie, w lesie i w donicach na stole. A potem wypijając…

Świeżość życia

Świeże owoce i warzywa na surowo…nie wszystkie prosto z drzewa, ale z lokalnych targowisk i pobliskich wysp. To co lubię najbardziej i z czego…

Mniszkowy dzień pełen odwagi

Ten dzień mija pod znakiem równowagi i w połączeniu z deszczową porą Gai. Oprócz łatania dziur w dachu mej stodoły ( Pavol dziękuję), ciało…

Mniszek nie tylko dla mniszek

Z APTEKI GAI. Nie tylko dla mnichów i mniszek….Mniszek lekarski. Łąkowy antybiotyk. Lada dzień opublikuję obszerniejszy artykuł o nim o jego sobowtórze. Tymczasem napiszę…