Moje osobiste Z Martwych Wstania

Tekst
Ciemność|Eko zycie|Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nowy Blog|Terapeutka Gaja

Życie i śmierć. Wina i kara. Umieranie i powstawanie na nowo. Zmartwychwstanie –  to w kościele chrześcijańskim i poza nim. To pierwsze odłożę. Zajęłam się nim  dla siebie jakieś trzy lata temu co opisałam tutaj w artykule:.

Przestańcie mnie krzyżować – powiedział

Dziś uświadomiłam sobie, że rodząc się w mojej rodzinie i w tym społeczeństwie, krzyżowałam siebie i innych wielokrotnie. Robimy to jako ludzie nagminnie powołując się na sumienie. Czy jednak to sumienie nie jest przypadkiem narzędziem do moralnego wywyższania się ponad innych? Gdy komunikowałam się ze światem z poziomu sumienia, szybko osądzałam innych uważając się w głębi serca (na poziomie tego właśnie sumienia) za lepszą mówiąc: ” jesteś winny…”, ” to twoja wina”, „on czyni zło”, „ona się unicestwia, robi sobie krzywdę”, „tak nie wolno robić”, „oni zabijają”, „to wbrew prawom i zasadom wszechświata”, „to wbrew boskim prawom”, „ona się kaleczy a ja wiem jak jej pomóc”. Podstawą tych osądów była moralność i zestaw zasad i praw, które uwierzyłam, że są moimi ponadto pycha w imię walki dobra ze złem. Czy wieszając tych ludzi symbolicznie na krzyżu, nie czułam się przypadkiem lepsza, mądrzejsza? Czy nie czułam, że wymierzam sprawiedliwość bo uważałam, że dobro ponad złem ma priorytet? Krzyżowałam ich również wtedy, gdy w poczuciu zdobytej mądrości nie pozwalałam im na własne siebie krzyżowanie i na ich własne cierpienie. A kim byłam oceniając innych? Kim była ta, która uważała się za sprawiedliwą? Kto przeze mnie przemawiał gdy unosiłam głowę i w poczuciu wyższości karałam, osądzałam, wytykałam błędy innym? Kto dał mi prawo do tego osądzania i krzyżowania drugiego człowieka? Kto nakazywał mi pierwszej rzucać kamieniem? Kto dał mi przyzwolenie do „naprawiania” i pouczania innych? Za każdym razem gdy poczułam, gdy krytykowałam drugiego człowieka, gdy wymądrzałam się w jego obecności, posyłałam go na krzyż, umniejszałam jego wartość w jego i moich oczach? Czy tak działa Miłość (Bóg)? Tak działa człowiek. Krzyżowanie innych, ale również siebie poprzez samobiczowanie, depresje, choroby autoimmunologiczne, anoreksje itd. jest bolesną grą ludzi, którą uprawiamy od tysiącleci. Krzyżowanie siebie, gdy bierzemy na siebie choroby innych, gdy ktoś z wykluczonych przodków mówi do nas: „umrzyj za mnie” albo gdy my sami mówimy do naszych przodków „umrę za Ciebie, za Twoje winy” (ale o tym przy innej okazji, bo to najpiękniej ujął Bert Hellinger a ja wracam do osobistych doświadczeń).

Co jest po drugiej stronie tego krzyża? Życie. Zmartwychwstanie. Jak często zdajemy sobie sprawę, że zmartwychwstanie jest ciągłym procesem umierania i pojawiania się nowego życia? Przyroda umiera jesienią i rodzi się wiosną …. właśnie teraz, właśnie tutaj. To dla mnie wzmocnienie symboliki świąt wielkanocnych ale poza wszelkimi kościołami. Jak często powstajemy z martwych? Każdy, kto przeżył śmierć kliniczną, śpiączkę, doznał mniejszego lub większego cudu uzdrowienia lub po prostu wyzdrowiał po wieloletniej chorobie, wie czym jest ten cud zmartwychwstania. Każdy, kto otrzymał przeszczep organów, dzięki drugiemu człowiekowi, otrzymał dar nowego życia. Każdy, kto został uratowany przez fachową pomoc z wypadku drogowego, komu zatamowano krew i na czas udzielono pomocy, otrzymał drugą szansę. Każdy, kto wyszedł z detoksu, przestał pić, brać narkotyki, uprawiać hazard, każdego pojedynczego dnia, każdego następnego doznaje cudu życia. Był martwy a wrócił do żywych. Każdy kto poczuł w sercu iskrę boga, każdy kto przebudził się do swej wewnętrznej mocy, powstał z martwych.

Jak często ja  wstawałam z martwych?

1. Gdy jako nastolatka po roku nieświadomego życia w szpitalach w schorowanym ciele, wyszłam „do świata” i ujrzałam słońce, trawę i las doświadczając cudu zwyczajnego życia – pozornie nic wielkiego ale w tym „nic takiego” zawierało się WSZYSTKO.

2. Gdy po kilkumiesięcznej depresji po rozstaniu, wyszłam w końcu do świata i zaczęłam nowy rozdział  życia sama ale nie samotna

3. Gdy rankiem samotnie czołgałam się do łazienki bo mój uraz kręgosłupa nie pozwalał mi wstać ani chodzić i poddałam się całkowicie a potem budząc się po operacji na szpitalnym łóżku, pozwoliłam sobie aby zupełnie poddać  się swojej słabości i swemu cierpieniu aby wszystko wypłynęło…..Krzyknęłam do świata i do lekarzy: „nie daję już rady, już tak nie chcę…”…Cierpienie + całkowite poddanie się” = Ulga

4. Gdy po kilku latach pracoholizmu i nieszanowania siebie, znaleziona nieprzytomna na podłodze biura,  usłyszałam od kardiologa pytanie: „gdzie tak pędzisz kobieto?”

5. Gdy prezentując przez zarządem dużej firmy wyniki mojego zespołu, zatrzymał się świat a ja przeniosłam się na solińskie jezioro o wschodzie słońca a gdy wróciłam do sali nic nie było już takie same bo zrodziła się we mnie decyzja, że zmieniam życie bo to co robię nie ma już dla mnie sensu.

5. Gdy zaczęłam żyć zgodnie z tym, co mówi serce i wyjechałam w Bieszczady, choć tak wielu posyłało mi swoje obawy: „z czego będziesz żyła?”, „to ciężka praca, uważasz, że sobie poradzisz?”, „masz taką cudowną pracę, dlaczego z niej rezygnujesz?”. W tej „cudownej” pracy, w uroczym mieście tętniącym życiem byłam coraz bardziej martwa w środku choć na zewnątrz emanowałam radością. Powstawałam z martwych a życie zaczęło do mnie wracać pośród przyrody.

6. Gdy w poczuciu beznadziejności i samotności, ponownie świat się zatrzymał na wiele godzin i dni a ja otrzymałam ochronę ciała i serca przed przemocą cudzą i własną otrzymując przestrzeń do wyzdrowienia ducha.

7. Gdy odeszłam z niezdrowego związku i przestałam ratować innych skupiając się na ratowaniu siebie.

8. Gdy pozwoliłam na bycie kochaną i na kochanie bez stawiania warunków, bez ratowania siebie i drugiego człowieka przypominając sobie na nowo czym jest bezwarunkowa miłość.

9. Gdy po ośmiu dniach bycia w absolutnej ciemności i ciszy wyszłam na zewnątrz i w dniu moich urodzin ujrzałam słońce i zaczęłam rodzić się na nowo, z wdzięcznością za to, co już jest i co już mam, dziękując za dar swojego życia.

10. Gdy doświadczyłam całą sobą, że mogę z lekkością umierać za życia, uczyć się śmierci innych (moich bliskich i chorych, z którymi byłam blisko) i swojej (tej końcowej i tej fragmentarycznej gdy umierają i odradzają się poszczególne komórki w moim ciele)  a dzięki tej nauce doceniać wszystkie przejawy życia.

11. Gdy w dniu kolejnych moich urodzin jechałam przez Polskę aby podziękować moim rodzicom za to, że jestem, że żyję czując w każdej komórce mego ciała, że naprawdę, realnie zaczyna się nowe życie…Jakby ciało rozsypywało się na miliardy atomów aby scalić się na nowo w procesie powtórnych narodzin i tak teraz jest co roku we wrześniu…Świadomie rodzę się do kolejnego roku życia.

12. Gdy doświadczyłam życia w zdrowym, harmonijnym ciele – całkowicie śmiertelnym, pozornie ułomnym ale stanowiącym świątynię nieśmiertelnego ducha, który nigdy nie umiera. Gdy mogę karmić się najpiękniejszą energią życia – miłością.

W każdej z tych sytuacji umierałam i rodziłam się na nowo. Wchodziłam w swoją własną ciemność, penetrowałam i eksplorowałam swój wewnętrzny mrok, podróżowałam w labiryntach nienawiści, strachu, przemocy, bólu, smutku, żalu, poczucia winy, ekscytacji, egzaltacji, własnej głupoty i mądrości, osądzałam siebie i innych, grałam w różne gry:  wina i kara,  kat – ofiara, karmicielka – potrzebujący, uczeń – nauczyciel, grałam w romantyczną miłość i w znaną grę ” o…jaka jestem biedna” ale nie próbujcie mi nawet pomagać bo się zezłoszczę.

Na innym poziomie przez chwilę grałam w gry: „bezgranicznej miłości”, „pracy ze światłem”, „miłującej dobroci oraz współczucia” – skądinąd piękne i nęcące te gry bo przecież emanują dobrem i światłem. Jednak obciążone one są dużym ryzykiem napompowania własnego ego (w tym duchowego ego). Łatwo ulec pokusie wirowania wokół własnej świetlistej osi i przeglądania się w duchowym lustrze. Lustro to często może mówić: „spójrz, jaka piękna i czysta jest moja dusza, spójrz jaka jestem czysta i niewinna”. A wtedy pozostaje tylko ukrzyżowanie tej pięknej i niewinnej  istoty i  powstanie z martwych nie zapominając kim byłam wcześniej.

Symboliczna śmierć i ta przeżywana organoleptycznie, gdy nie czułam własnego ciała albo gdy nie byłam połączona z moją duszą, gdy pozwalałam aby kolejne organy usuwano z mojego młodego ciała a ja czułam już coraz mniej stały się w końcu błogosławieństwem. Każde z tych minionych cierpień i dramatów mniejszych i większych (własnych ukrzyżowań) przybliżało mnie coraz bardziej do Życia.

Każde z moich doświadczeń uruchamiało proces powstawania z martwych, z martwego do żywego, czującego ciała, z zamkniętego serca do otwartego i współczującego, z oddzielonej duszy do zintegrowanej z całością, z podróży za zewnętrznym bogiem w kościele do klarowniejszej miłości we mnie.

Krzyżowałam siebie i innych, niekiedy też wędrowałam przez życie z krzyżem, na którym wisiałam ja sama. Były tam przybite do niego moje choroby, cierpienia, niedostatek, niewiedza i zwyczajne problemy. Długo nie umiałam puścić z rąk tego krzyża i wyjąć gwoździ. Dlaczego? Bo nauczono mnie w kościele, w którym się wychowałam i w tym kraju, że cierpienie jest elementem życia. Sprzedano mi program, że „każdy dźwiga swój własny krzyż”, że należy cierpieć za siebie a niekiedy za innych (podświadomy program brania na siebie cudzych win). Pokazywano mi wielokrotnie, że cierpienie uszlachetnia a dzięki temu człowiek staje się silny bo przecież krzyż jest bardzo ciężki. Moja osobista droga krzyżowa trwała ponad 30 lat. W tym czasie pozwalałam aby inni wbijali we mnie gwoździe, rzucali kamieniami i zakładali cierniową koronę na głowę. Wymagało ode mnie nie lada odwagi przyznać się przed sobą i przed światem, że nie chcę już tego robić sobie ale jeszcze większej odwagi wymagało ode mnie spojrzeć w lustro i zaprzestać krzyżować innych ludzi, osądzać ich. Wchodząc na kolejny poziom rozumienia, odrzucam sumienie. Wiem – brzmi okrutnie. Tamto sumienie nie było ani trochę moim ale było religijnym oraz społecznym programem dualistycznej gry w dobro i zło w sędziego i winnego. Powoływanie się na ten rodzaj moralności jest tak naprawdę ucieczką od wzięcia odpowiedzialności za swoje życie na rzecz osądzania innych bo tak jest łatwiej. I powtórzę to, co napisałam wyżej. Kim jest ta, która sięga do swojego sumienia? Czym jest to sumienie, skąd biorą się prawa i zasady w nim? Kto je wymyślił? Kto przemawia przez tą, która krytykuje innych? Kto dał Ci prawo czuć się lepszą i wymierzać kary? Kim jest ten, ta, który pierwszy rzuca kamień? Kim jest Miłość i gdzie jest w tym wszystkim? Gdzie jestem Ja prawdziwa i autentyczna? ……..Tutaj. Jestem. Nie potrzebuję krzyżować siebie ani innych i nie potrzebuję już powstawać z martwych ale jeśli będę to robić nadal to przynajmniej świadomie, z dystansem …..
Pięknego czasu dla Was i transformujących,

pełnych Miłości Z martwych Wstań takich osobistych, własnych poza programami z zewnątrz pełne wiary i ufności w to co Jest.

 

 

8 kwietnia 2023r. Dwernik Bieszczady, BosoNoga

 

 

 

 

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
Zaproszenie warsztaty 1
Następny wpis
Nauka umierania za życia cz.I