Ballada o glinianym piecu

Tekst
Blog|Eko zycie|Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nowy Blog
W mojej bieszczadzkiej kuchni przez wiele lat działy się różne cuda małe i duże. Przy wielkim kamiennym piecu odbyłam tysiące inspirujących rozmów, wysłuchałam mnóstwa historii, przytulałam tych, którzy wypłakiwali się w moje ramiona i ja również wypłakiwałam swoje smutki. Ten piec był świadkiem wielu przemian, zdążyły przy nim dorosnąć niektóre dzieci i ja sama też przy nim wzrastałam. To tylko dwanaście lat naszego wspólnego życia – mojego i pieca ale jestem z nim trwale połączona od pierwszego ogniska, które rozpaliłam na tej ziemi na długo przed tym jak powstał piec ale dokładnie w tym miejscu, gdzie teraz rozpalam ogień pod płytą. Ten piec pamięta mnie na każdym etapie. Wspomina jak jadałam tradycyjnie i tak też gotowałam dla swoich gości – potrawy mięsne, ryby, przetwory. Potem była kuchnia wegetariańska, wegańska i witariańska, gdzie na piecu gotowałam przez dwa lata jedynie wodę na herbatę albo posiłki dla bliskich, dla których surowe jedzenie nie było dobre ani energetyczne. Niekiedy piec był urażony gdy robiłam swoje wielodniowe czy kilkutygodniowe oczysty i podchodziłam do niego tylko aby przetrzeć kurz. Jednak każdej zimy daje nam ciepło i ogrzewa nasze mieszkanie nawet w największe mrozy za co jesteśmy mu bardzo wdzięczni. Zbliżyliśmy się do siebie kilka lat temu, gdy postanowiłam obłożyć go delikatnie gliną. Wówczas nasza relacja wspięła się na nowy poziom zrozumienia i czułości. W tym piecu pulsuje życie ale i też akceptacja wszystkiego co robię. Bez względu na to, czy kuchnia była polem do eksperymentów z zakresu 5 przemian, ajurwedy, kuchni staropolskiej, indyjskiej, nepalskiej, włoskiej czy jakiejkolwiek innej, piec ułatwiał mi moją naukę podsycając ogień w sobie i we mnie abym mogła eksplorować nowy świat, nowe smaki i zapachy. Miałam okazję bawić się tutaj w podróżniczkę albo słowiańską gospodynię domową robiąc setki przetworów na zimę albo gotując dla grup przyjeżdżających na warsztaty. Mój kochany piec jest metaforą mojej relacji z ogniem, mej nauki gotowania i podróży przez różne kultury. Pojawiając się w Bieszczadach w zasadzie niewiele wiedziałam o gotowaniu, ale żywy ogień w piecu pokazał mi jak piec chleb, suszyć zioła, robić sery, gotować zgodnie z żywiołami 5 przemian albo doszami ajurwedyjskimi. Towarzyszył mi w mojej fascynacji wegańską kuchnią i row foodowym etapem życia. Próbowałam tutaj niemal wszystkiego ale nie mogę zapominać z jakiego etapu wystartowałam, że nie wiedziałam tak naprawdę nic i niewiele umiałam. Po dziś dzień ta żywa, piękna energia ognia, która mieszka w mym piecu stoi na straży prawdy o mnie samej. Przypomina mi zawsze konsekwentnie abym nie oceniała i nie osądzała nikogo, kto żyje inaczej, niż ja, abym nie ferowała jednoznacznych opinii i wyroków o wyższości jakiejś formy jedzenia nad inną, abym nie głosiła prawd objawionych o tym, że jedzenie mięsa jest złe albo , że mój witarianizm jest idealny dla każdego a używki odłączają nas od sfery ducha. Nawet jeśli cokolwiek z tego jest choć po trochę prawdą (pytanie, czyją prawdą?:-)), każdy z nas ma swoją ścieżkę doświadczania rzeczywistości a jedyne co jest stałe to przecież zmiana. Mój kochany piec pamięta mnie jedzącą mięso, pijącą alkohol czy unoszącą się gniewem. Był świadkiem mojej nauki i wewnętrznych przemian. Widzi moje światło i mój wewnętrzny mrok, zwyczajnie dostrzega prawdę o mnie samej i za to jestem mu bardzo wdzięczna. Życzę Wam wszystkim nawiązywania osobistych, pięknych relacji z ogniem, który daje nam ciepło i jedzenie. Spokojnej nocy
12 marca 2023r. BosoNoga, Dwernik, Bieszczady

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
Łączniczka między żywymi a umarłymi
Następny wpis
Caryca. Widok z okna